piątek, 23 stycznia 2015

Nagły problem

Chciałabym mieć tyle energii co dzieci. Chyba zacznę chodzić spać o tej samej godzinie co one. Godzina 20 i już mnie nie będzie. Może wtedy miałabym siły na bieganie za nimi, na skakanie, na granie w piłkę. Na wszystko mają siły. No może nie na wszystko. Tylko jedna rzecz póki co ich męczy: nauka. 

Próbuję uczyć Daniela pisania po angielsku. Idzie to kiepsko. Samo utrzymanie go w miejscu jest sukcesem, a gdzie tutaj jeszcze zachęcenie do zapamiętania liter. Szukam metody. 
W sumie o Danielu można opowiadać wiele historii. Lubi robić wszystko po swojemu, a przy okazji coś wykombinuje. Ale dzisiaj miał poważny problem. 
Dzieci śpią, światło na korytarzu zgaszone, wchodzę do swojego pokoju (no, a Daniel odkrył, że od niedawna mieszkamy naprzeciwko siebie) i słyszę: 
- Ms. Magda, Ms. Magda. Krew, coś stało się Danielowi - mówi mi jego brat. 
W głowie mam setki myśli. Już dzisiaj mieliśmy wybitego zęba (na szczęście "mleczaka"). Była też boląca kostka i kolano, bo dzieci skakały na placu zabaw, upadły i płakały jak przy złamaniu. 
Wołam Daniela.
- Czy to prawda, że mój brat pojedzie do Polski? - nie ma żadnej krwi, jest tylko strach w oczach. A ja nie wiem co odpowiedzieć. Pierwsze słyszę. Może wakacje tam spędzi? No to mówię, że przecież teraz jest szkoła, może podczas wakacji. Ale nie, niby na stałe. Myślę, może siostra powiedziała mu o możliwości studiowania w Polsce. Więc zaczynam tłumaczyć czym są studia, kto i w jakim wieku może je rozpocząć. Mówię, że i on będzie mógł iść, jeśli będzie się uczył. Uspokoił się i wraca do łóżka. 

A tak poza tym dzisiaj piątek, dzień wolny, więc nie tylko uczymy się, ale i bawimy na placu zabaw. 








niedziela, 18 stycznia 2015

Po(d)rzucone

Niepewną mają przyszłość. Przeszłość również. Nie wiem skąd dokładnie pochodzą. Gdzieś ze Strefy Gazy. Nim przybyły do Betlejem, mieszkały gdzieś w Jerozolimie, potem gdzieś w okolicach miasta narodzin Jezusa. Bez ojca, bo zmarł. Bez mamy, bo zostawiła je. Pojawiali się wujkowie i zabierali na chwilę. Pojawiał się znajomy taty i zabierał na chwilę. Teraz pojawili się dziadkowie.

Mieszkają w domu dziecka od roku. Lorin, najmłodsza z rodzeństwa, lekko zwariowana, roześmiana i ciekawska. Z jej twarzy znika uśmiech, gdy ktoś wspomina o swojej mamie. Ma świadomość, że przecież jej mama, gdzieś tam jest. Wstaje, robi zakupy, gotuje, ale nie dla niej. Bo co jest gorsze? Śmierć mamy czy świadomość porzucenia? Zastanawiam się od tym od dawna. Dalia - sierota, Lorin - porzucona. Z czym łatwiej pogodzić się?

Mariana lubi wyszywać, malować, robić kolczyki z koralików itp. Ma ładny uśmiech i bardzo dobre, szczere serce. Będzie z niej dobra kobieta. Spokojna, uśmiechnięta i pracowita. Najstarsza z sióstr, Georgeta, nadaję się na okładkę magazynu. Ma słabość do ubrań i wyglądu, jak sama mówi, wie, że jest piękna.

Rano byłyśmy na Eucharystii. Idę do komunii, zabieram tą małą Arabkę. Prowadzę ją do Jezusa, aby przez ręce kapłana udzielił jej błogosławieństwa. Prowadzę ją, bo kiedyś ja spotkałam Jezusa i chcę, aby i ona Go spotkała.


Po południu niespodziewanie wraca Karishma. Dosłownie podrzucana jest pod drzwi. Jej mama nawet nie wyjdzie z samochodu. Podjeżdża, wyrzuca dziecko i jedzie. Niedługo potem pojawia się Judy i Jane. Powoli zaczynamy kolejny tydzień. 

środa, 7 stycznia 2015

Karolinka

Lubi układy. Muszą być proste i konkretne. Będę grzeczna jak dostanę cukierka. Zjem chlebek, ale potem czekoladę. Konkret, za konkret. Nie ma miejsca na niedomówienia.  

Karolina ma małe rączki, nogi, twarz. Cała jest taka malutka. Tylko oczy ma duże. Jest bardzo lekka, bez problemu mogę ją wziąć na ręce, unieść czy podrzucić. Ma trzy latka, ale fizycznie nie wygląda na swój wiek. To efekt picia alkoholu i brania narkotyków. Mała uzależniona była nim przyszła na świat. Piła i ćpała w ciąży jej mama, która już prawie od roku nie zapytała się o córkę. 

Karolinka  biega niezdarnie z uniesionymi rączkami. Włosy ma zawsze uczesane w dwie kitki, które w trakcie dnia opadają (oj żebyście wiedzieli jak ona nie lubi być czesana, widzi szczotkę i już ją boli). 

Angielski, polski i arabski to "ojczyste" języki Karolinki. Czasami sama nie wie czy chce jechać do Polski czy jednak zostać w Betlejem. 

- Pójdziesz spać - i oczy Karolinki nagle stają się dwa razy większe, bo to kara najgorsza z możliwych w ciągu dnia. 

- Czy jestem dobra? - Lubi pytać się nim powie po co przyszła. 

- Halas (czyli koniec) - krzyczy po arabsku, gdy coś jej się nie podoba.

- Alone - kiedy chce zrobić coś sama lub obraziła się na kogoś. 

Karolinka zostaje w domu dziecka na Wigilię. Podczas Komunii Świętej mała podchodzi zawsze po błogosławieństwo. Tym razem idzie, staje na palcach, wyciąga prawą rączkę do góry i mówi, że chce Pana Jezusa. 

Innym razem jesteśmy z siostrami i Karolinką na Mszy w Grocie Narodzenia. Jest pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia i do Betlejem przybyło dużo pielgrzymów. Panuje ogólne zamieszanie, część ludzi uczestniczy we Mszy, pozostali przechodzą tylko żeby pomodlić się w miejscu narodzin Jezusa. 
Akurat myślę o kazaniu, które powiedział o. Kevin. Mówił o narodzeniu Boga w ludzkim sercu, o Jego obecności w tych bezbronnych dzieciach. Czasami brakuje mi już cierpliwości do dzieci. Pytam się Boga jak to będzie. Idę do komunii. Przeciskam się przez tłum. Przyjmuję Jezusa do swojego serca, obracam się  w lewo, mijam kolejnych ludzi. Patrzę. Otwieram szeroko oczy. Uśmiecham. Karolina leży na ziemi i płacze. Dwóch mężczyzn próbuje ją pocieszać i podnieść. Inni mogą ją zaraz podeptać, w sumie ja też. Szybko schylam się, biorę Karolinkę na ręce, wzrokiem dziękuję panom za próbę pomocy i kiwam, że już jest wszystko dobrze. Chyba właśnie w tym momencie przyjęłam Boga do swojego serca i zobaczyłam Go w małej Karolinie.