poniedziałek, 1 czerwca 2015

Pożegnanie z Betlejem

Musiałam spakować się. Nagle. Choć przecież od dawna znałam datę mojego powrotu do Polski. Ale to było zbyt szybko, zbyt niespodziewane pośrodku tego wszystkiego co działo się w domu dziecka. Pakowałam się wieczorem. Pospiesznie. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Weszłam do pokoju dziewczynek. Zobaczyłam zapłakaną Natalii.  Zanosiła się. Szepnęłam jej imię. Podeszła. Przytuliła się. Odpowiedziała, że to przez tatę. Znów była świadkiem rzeczy, które dzieci nie powinny dotyczyć. Schodzę do dzieci. Myję naczynia po kolacji. Przychodzi Dalia i jakby skarżyła się czemu to akurat ja wyjeżdżam.

Idę ostatni raz z dziećmi do kaplicy. Siostra prosi, aby dzieci pomodliły się z mojej intencji, bo dzisiaj w nocy wyjeżdżam. Nie mogę nic powiedzieć, bo zacznę płakać. Modlę się za nich. Dziewczynki przytulają mnie. Idę do ich pokoju i po raz ostatni daję buziaka na dobranoc. Wchodzę do ciemnego pokoju Dalii i słyszę jej głos. Gwałtownie siada na łóżku i daje mi swoją maskotkę. Daje jedyne co ma. Milczę, bo  to dla mnie zbyt dużo. Pokazała mi właśnie co to znaczy ofiarowywać wszystko co ma i kochać. Żegnam się z każdym dzieckiem. Zapewniam, że będę się o nich modlić, proszę, aby sami pamiętali o modlitwie, byli dobrzy i radośni. Wiem, że będą. Bo mają w domu dziecka zapewnioną opiekę. Choć jestem smutna, że więcej ich nie zobaczę, to w sercu czuję pokój, że moje dzieci nie zostają same.

Wracam do pakowania. Jeszcze wszystko leży na podłodze. A samolot za kilka godzin. Mam zapakować do walizki tyle ubrań, kosmetyków, urządzeń. Połowę zostawiam. Ale to co najważniejsze zabieram ze sobą: serce, które uczyło się kochać i wspomnienia. Boże, dziękuję Ci za ten czas, za te dzieci i za to, że Ty zawsze byłeś.



wtorek, 21 kwietnia 2015

Wielkanoc w Jerozolimie

WIELKI CZWARTEK 

Idę z grupą pielgrzymów. Przemierzamy uliczki Starego Miasta. Zmierzamy do Wieczernika. Dziś Wielki Czwartek. Jezus ustanawia sakrament Eucharystii i Kapłaństwa. Mam to szczęście, że właśnie w Ziemi Świętej spędzam Wielkanoc. W Wieczerniku (choć lokalizacji jest kilka to nie jest dziś ważne, świadomość, że to działo się właśnie w tym mieście wystarczy, aby zanurzyć się w kontemplacji) panuje mrok. Franciszkanie prowadzą modlitwę. Na koniec proszą, aby każdy omówił Ojcze Nasz w ojczystym języku. Dziesiątki języków wypełniają chłodną salę Wieczernika. 


Idę po zboczu Góry Oliwnej. Siadam na kamiennych schodach. I patrzę się na Wzgórze Świątynne, na uliczki i na Kalwarię. Zmrok zapada bardzo szybko. 


Godziny wieczorne. Jezus modli się w Ogrodzie Oliwnym. Widok przedziwny. Wszystko pogrążone w mroku. Gethsemani, czyli Kościół Narodów wypełniony jest po brzegi. O godz. 21 rozpoczyna się "Godzina Łaski". Wspólne czuwanie modlitewne. 



WIELKI PIĄTEK 

Wstajemy o 4.40. Jedziemy na Drogę Krzyżową oprawioną w języku polskim. Rozpoczyna się ona o 6 rano. W Starym Mieście mijamy grupy pielgrzymów. Mniejsze, większe, czasami to jedynie kilka osób, ale każda grupa odprawia nabożeństwo w ojczystym języku. 
Potem dołączam się go Drogi Krzyżowej prowadzonej przez franciszkanów. Tłum ludzi zbiera się przy pierwszej stacji. Upalny dzień. Porządkuje pilnują dziesiątki, a może nawet setki żołnierzy. 
Katolicy wspominają mękę i śmierć Jezusa, a Żydzi szykuję się do Paschy. Daty naszych świąt zbiegają się w tym roku. 


Kalwaria. Teren dawnych kamieniołomów za murami miasta. Tutaj Jezus umiera na krzyżu. 



WIELKA SOBOTA 

W Bazylice Grobu Bożego liturgia Triduum Paschalnego odprawiana jest w godzinach porannych. W sobotę rano uczestniczę w Wigilii Paschalnej. Ale nie tylko. Również dzisiaj obchodzimy Zmartwychwstanie. Tak. To dzisiaj w Jerozolimie radujemy się  bo Chrystus powstał z martwych. 



„Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja”



Tego dnia spotyka czeka na mnie jeszcze wiele niespodzianek i radości. Jadę do Galilei! Tak jak usłyszałam dzisiaj w Ewangelii: „Idzie przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział”». Moja wykładowczyni z uczelni zaprasza mnie, abym dołączyła do wyjazdu nad Jezioro Galilejskie. Pełna radości i nadziei staję nad jego brzegiem i chłonę piękno oraz sacrum tego miejsca.



piątek, 3 kwietnia 2015

Via Dolorosa

Wielki Tydzień trwa. W tym roku przeżywam go w Ziemi Świętej. Jest to niesamowity czas. Póki co zapraszam do przeczytania "Misyjnej drogi krzyżowej - Jerozolima"


A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota. Tam Go ukrzyżowano, a z Nim dwóch innych, z jednej i drugiej strony, pośrodku zaś Jezusa. (J 19, 17-18)

wtorek, 10 marca 2015

Niezwykle zwyczajny spacer

W późne niedzielne popołudnie gramy z dziećmi w piłkę. Co chwilę rozglądam się czy, aby na pewno żadne z dzieci nie próbuje uciec za bramę, czy też nie zaczyna szarpać się z kimś. Trzeba być uważnym. Karishma bieg to tu, to tam. Nie za bardzo zainteresowana jest innymi. Czasem zaczepi Natalii. 

- Kto pójdzie po chleb? - pyta nagle siostra, która wyłoniła się za rogu - Weź kogoś i idźcie. 

Patrzę się na Karishmę i mam wątpliwości czy ją zabrać. No, ale ryzykuję. 

- Karishma, pójdziesz ze mną po chleb? - pytam - A może jeszcze zabierzemy Natalii? 

No i wyruszamy. Przekraczając bramę uświadamiam sobie, że idę z Krarishmą, która czasami dostaje ataków agresji  i z Natalii, która panicznie boi się taty, a przypadkowe spotkanie z nim może skończyć się bardzo kiepsko. Jakie to wszystko jest czasem skomplikowane. 

Dziewczyny rozmawiają między sobą po arabsku, dopytują mnie o znaczenie niektórych angielskich słówek. One uczą mnie zwrotów arabskich, ja im tłumaczę gdzie żyją wilki i co jedzą. Niby zwyczajne, niby to tylko wyjście po chleb, niby zwykła rozmowa. Zwykła codzienność.  A czasami tak o nią trudno. Szczególnie w domu dziecka. 

Karishma to pierwsze dziecko, które poznałam na misjach. Leżała pomiędzy siedzeniami w busie, którym dzieci jeżdżą do szkoły. Nie wiedziałam co z nią robić. Chwyciłam za rękę. 

- Choć. Pójdziemy do domu. Powiesz mi co się stało? - udało mi się ją wyciągnąć spod siedzeń. 

Wiele razy widziałam jak leży na ziemi. Czasami dlatego, że nie chce się uczyć. Niekiedy ze złości, bo czegoś nie dostała. Często tak po prostu. Patrzę się w jej oczy. Brązowe oczy. 

- Karishma dostała ataku - ktoś krzyczy. 

A to właśnie po oczach można poznać czy dostanie ona kolejnego ataku złości. Nagle te dziecińce brązowe oczy stają się dzikie.  

- Wāḥid, ithnān, thalātha, arba‘ - zaczynam liczyć kolejne kroki. 

- To ja uczyłam Ciebie tego - szybko przypomina mi Karishma. Dokładnie. To właśnie ona uczyła mnie pierwszych arabskich wyrazów. 

Kupujemy chleb i wracamy do domu. Nie wydarzyło się nic niespodziewanego. Karishma nie zezłościła się ani nie obraziła się. Natalii nie spotkała taty. Za to ja poznałam jak ważna jest codzienność i zwykła rozmowa. Niby zwykły spacer po chleb. 



poniedziałek, 2 marca 2015

Statystyka

Mogłabym przeprowadzić badania statystyczne. Mam grupę dzieci o tej samej narodowości. Łączy ich niechęć do słuchania i systematycznej nauki oraz do zachowania porządku. Charakteryzują się głośnością, żywiołowością i niełatwą sytuacją w życiu. 
Przede wszystkim, zauważalne jest (no raczej słyszalne), że pewne słowa, wyrażanie lub zdania powtarzając częściej. Czasem, a może raczej w ostatnim czasie zwracam na to uwagę. No i powstała taka lista: 

I want - wydawałoby się, że najpopularniejsze zdanie na świecie. Słyszę je setki, a nawet tysiące razy dziennie. I want a pencile, I want sweets, I want go play, I want this

Give me, please - zajmuje drugie miejsce, gdy tylko pierwsze zdanie nie odnosi pozytywnego skutku. Czasami występuje słowny kolaż: I want, please

I want do something - znów pojawia się moje ulubione want, przecież to oczywiste. Statystyka pokazuje, że to ważny wyraz. Hmmm... co kryje się za tym zadaniem? Wszystko i nic. Bo przecież o to chodzi żeby something zorganizować. 

Ms. Magda - tak, tak to ja, coś się dzieje lub coś jest potrzebne. A ostatnio też słyszę jak wołają mnie z radością. I chyba owa statystyka przestaje być tak ważna. 

A z drugiej strony co ja powtarzam najczęściej? Hmmm.... wychodzi kiepsko, wręcz lipnie. Wypadam w tej statystyce dużo gorzej,  bo najczęściej mówię wait lub after. Czasami dzieci chcą chwili uwagi, czasami chcą coś powiedzieć, czasami poskarżyć się, czasami tylko coś dostać. A ja mówiłam, że mają czekać. A może potem nie będzie już tego czasu? Zmieniam swoje nawyki. Nawet jakby miała zostawić włączone żelazko, ziemniaki na gazie, niepokrojone warzyw na obiad odpowiem, że jestem i słucham. 


piątek, 23 stycznia 2015

Nagły problem

Chciałabym mieć tyle energii co dzieci. Chyba zacznę chodzić spać o tej samej godzinie co one. Godzina 20 i już mnie nie będzie. Może wtedy miałabym siły na bieganie za nimi, na skakanie, na granie w piłkę. Na wszystko mają siły. No może nie na wszystko. Tylko jedna rzecz póki co ich męczy: nauka. 

Próbuję uczyć Daniela pisania po angielsku. Idzie to kiepsko. Samo utrzymanie go w miejscu jest sukcesem, a gdzie tutaj jeszcze zachęcenie do zapamiętania liter. Szukam metody. 
W sumie o Danielu można opowiadać wiele historii. Lubi robić wszystko po swojemu, a przy okazji coś wykombinuje. Ale dzisiaj miał poważny problem. 
Dzieci śpią, światło na korytarzu zgaszone, wchodzę do swojego pokoju (no, a Daniel odkrył, że od niedawna mieszkamy naprzeciwko siebie) i słyszę: 
- Ms. Magda, Ms. Magda. Krew, coś stało się Danielowi - mówi mi jego brat. 
W głowie mam setki myśli. Już dzisiaj mieliśmy wybitego zęba (na szczęście "mleczaka"). Była też boląca kostka i kolano, bo dzieci skakały na placu zabaw, upadły i płakały jak przy złamaniu. 
Wołam Daniela.
- Czy to prawda, że mój brat pojedzie do Polski? - nie ma żadnej krwi, jest tylko strach w oczach. A ja nie wiem co odpowiedzieć. Pierwsze słyszę. Może wakacje tam spędzi? No to mówię, że przecież teraz jest szkoła, może podczas wakacji. Ale nie, niby na stałe. Myślę, może siostra powiedziała mu o możliwości studiowania w Polsce. Więc zaczynam tłumaczyć czym są studia, kto i w jakim wieku może je rozpocząć. Mówię, że i on będzie mógł iść, jeśli będzie się uczył. Uspokoił się i wraca do łóżka. 

A tak poza tym dzisiaj piątek, dzień wolny, więc nie tylko uczymy się, ale i bawimy na placu zabaw. 








niedziela, 18 stycznia 2015

Po(d)rzucone

Niepewną mają przyszłość. Przeszłość również. Nie wiem skąd dokładnie pochodzą. Gdzieś ze Strefy Gazy. Nim przybyły do Betlejem, mieszkały gdzieś w Jerozolimie, potem gdzieś w okolicach miasta narodzin Jezusa. Bez ojca, bo zmarł. Bez mamy, bo zostawiła je. Pojawiali się wujkowie i zabierali na chwilę. Pojawiał się znajomy taty i zabierał na chwilę. Teraz pojawili się dziadkowie.

Mieszkają w domu dziecka od roku. Lorin, najmłodsza z rodzeństwa, lekko zwariowana, roześmiana i ciekawska. Z jej twarzy znika uśmiech, gdy ktoś wspomina o swojej mamie. Ma świadomość, że przecież jej mama, gdzieś tam jest. Wstaje, robi zakupy, gotuje, ale nie dla niej. Bo co jest gorsze? Śmierć mamy czy świadomość porzucenia? Zastanawiam się od tym od dawna. Dalia - sierota, Lorin - porzucona. Z czym łatwiej pogodzić się?

Mariana lubi wyszywać, malować, robić kolczyki z koralików itp. Ma ładny uśmiech i bardzo dobre, szczere serce. Będzie z niej dobra kobieta. Spokojna, uśmiechnięta i pracowita. Najstarsza z sióstr, Georgeta, nadaję się na okładkę magazynu. Ma słabość do ubrań i wyglądu, jak sama mówi, wie, że jest piękna.

Rano byłyśmy na Eucharystii. Idę do komunii, zabieram tą małą Arabkę. Prowadzę ją do Jezusa, aby przez ręce kapłana udzielił jej błogosławieństwa. Prowadzę ją, bo kiedyś ja spotkałam Jezusa i chcę, aby i ona Go spotkała.


Po południu niespodziewanie wraca Karishma. Dosłownie podrzucana jest pod drzwi. Jej mama nawet nie wyjdzie z samochodu. Podjeżdża, wyrzuca dziecko i jedzie. Niedługo potem pojawia się Judy i Jane. Powoli zaczynamy kolejny tydzień.